Felieton chrzestny – „Jak poznałem waszą matkę?”
To był pozornie zwykły dzień. Łazienka, prysznic, zęby, ubrania, śniadanie, i jak to na wakacjach nad morzem, plaża. Gorąco. Ktoś krzyczy, woła o pomoc. Dziewczyna. A plaża niestrzeżona. Wstaję, energicznie rozglądam się – i znajduję. Długowłosa, szczupła blondynka. Nie zastanawiam się. Biegnę. Mówiłem, że jest gorąco? Teraz jest przyjemnie chłodno. Płynę, tak szybko jak potrafię. Już jest, już przy mnie. Łapię ją za klatkę piersiową i płynę na plecach do brzegu. Zmęczenie, coraz bardziej mnie ogarniające. Nie dam radę. Albo dam. Już niedaleko, już przy brzegu. Ciągnę. Ją ciągnę. Na piasek. Chwila oddechu. Albo i nie. Nie oddycha. Przystępuję do sztucznego oddychania. Jaka ona piękna. Okalam jej usta swoimi ustami. Jeszcze przed chwilą było mi przyjemnie chłodno. W środku już się grzeję. Nie tracić głowy. Tylko dwa wdechy ratownicze, trzydzieści uciśnięć. Wykonuję. Jeszcze nie oddycha. Powtarzam. Wciąż nic. No dalej, no! Już trącę siły, ale ona w końcu odkrztusza wodę i bierze głęboki oddech. Otwiera oczy. Niebieskie. Patrzę jej w te oczy głęboko. Już otwiera usta. Już słyszę „Mój bohaterze! Jak ja ci się odwdzięczę?”. I wtedy powiedziała: „Weź przestań trzymać mnie za cycki, zboczeńcu jeden! Mój ojciec jest gliniarzem, wiesz?! No żesz puszczaj mnie! ”. I dostałem w nos tak, że aż mnie zamroczyło i poleciała krew. I w ten oto sposób, drogie dzieci, poznałem waszą matkę.