Spór o „pilotkę” i „marynarkę”
Tekst nagrodzony w konkursie dziennikarskim Potęga Prasy 2021.
Kilka dni temu, podróżując komunikacją miejską, miałam okazję przysłuchiwać się interesującej rozmowie dwóch kobiet siedzących nieopodal mnie. Jedna z rozmówczyń, opisując swoją wizytę w szpitalu, ku ogromnemu rozbawieniu swojej koleżanki, kilkakrotnie próbowała wymówić słowo określające kobietę wykonywującą zawód chirurga. Po chwili ze śmiechem stwierdziła, że jest zmuszona do kapitulacji. Nadmieniła jednak, iż uważa, że w państwie, w którym kobiety od dekad walczą o równouprawnienie, konieczne jest tworzenie i oficjalne wprowadzanie do języka żeńskich form nazywających niektóre zawody, zazwyczaj wykonywane przez mężczyzn. Zasłyszane stwierdzenie zaintrygowało mnie tak bardzo, że zastanawiałam się nad jego słusznością przez resztę drogi powrotnej do domu.
Wielu Polaków zapytanych o zasadność używania feminatywów czuje zakłopotanie. Część z nich, słysząc tę nazwę po raz pierwszy, błędnie uznaje je za tajemnicze związki chemiczne czy szkodliwe dla zdrowia składniki żywności. Właśnie te formy językowe, których nazwa dla wielu brzmi dość obco, od lat stanowią przedmiot dyskusji polskich językoznawców i polityków. Niektórzy uważają, że należy bezwzględnie używać feminatywów i wprowadzić je w oficjalnych nazwach urzędów państwowych i samorządowych, by zatrzeć stereotypową granicę między zawodami męskimi i żeńskimi. Ich zdaniem płeć jest ważna i należy ją w języku zaznaczyć. Czy wprowadzenie tak poważnych zmian w języku będzie za sobą niosło oczekiwane skutki? Czy dowartościuje kobiety przez upowszechnienie żeńskich odpowiedników nazw męskich?
Zwolennicy używania feminatywów w sytuacjach codziennych twierdzą, że poprzez ich stosowanie podkreślają szacunek do kobiet i manifestują ich całkowitą równość wobec mężczyzn. Czy niekiedy nie odnosi to jednak odwrotnego skutku? Ile razy będąc w szkole, byliśmy strofowani za nazywanie pani dyrektor „dyrektorką”? Czy nie powtarzano nam, że jest to forma niegrzeczna i należy używać wyrażającego szacunek sformułowania „pani dyrektor”? Czy słowa „doktorka”, „profesorka” nie kojarzą się z ironicznymi formami rzeczowników „doktorek” i „profesorek” o lekceważącym wydźwięku? Czy nie odnosimy zatem efektu zupełnie odwrotnego od zamierzonego? Chcąc znaleźć wyjście z tej sytuacji, możemy utworzyć poważniej brzmiące formy: „doktorę”, „profesorę” czy „premierę”. Wiązałoby się to jednak z koniecznością zajęcia przez językoznawców wspólnego stanowiska i wprowadzeniem bądź uściśleniem całego szeregu zasad dotyczących tworzenia i używania feminatywów, by użytkownicy polszczyzny nie byli zmuszeni do każdorazowego szukania bądź tworzenia odpowiedniej formy słowa, którego chcą użyć. Obecnie w tej kwestii występuje wiele niedomówień i niejasności, a ludzie używający feminatywów często powodują konsternację i niepewność u innych. Człowiek pytający o premierę, może nie uzyskać informacji o osobie pełniącej funkcję Prezesa Rady Ministrów, a o najnowszym filmie kinowym. Podróżujący statkiem pasażer, chcący pilnie rozmawiać z marynarką, może nie uniknąć podejrzliwych, pełnych politowania spojrzeń, którymi zwykle obdarza się osobę podejrzewaną o problemy natury psychicznej.
Nie ograniczajmy refleksji tylko i wyłącznie do naszych rodaków. Pomyślmy o wszystkich obcokrajowcach, którzy pewnego dnia wpadli na ambitny pomysł nauki języka polskiego lub z takich czy innych przyczyn zostali do niej zmuszeni, a wymowa polskich słów może przysporzyć im wiele trudu. Na każdym kroku czyha na nich również mnóstwo podstępnych pułapek ortograficznych i gramatycznych. Czy chcemy ich zatem narażać na kolejne ogromne obciążenie, a nawet, być może, problemy zdrowotne spowodowane ewentualnymi urazami aparatu mowy związanymi z próbami umówienia się do „chirurżki” czy „psychiatrki”?
Na koniec zastanówmy się, czy zmiana nazw wykonywanych przez kobiety zawodów na takie kończące się na „a” jest w istocie właśnie tym, co chcą osiągnąć feministki walczące o równouprawnienie od niemal dwustu lat. Borykają się one bowiem z wieloma istotniejszymi problemami. Kwestia żeńskiej nazwy zawodu jest niemalże zagadnieniem kosmetycznym w porównaniu do problemów dotykających kobiety na co dzień. Czy gdy tysiące pracujących kobiet walczy o równe płace i traktowanie ich tak jak mężczyzn, żeńskie końcówki nazw są sprawą kluczową? Czy pani chirurg pracująca w godziwych warunkach, otrzymująca sprawiedliwe wynagrodzenie i traktowana z należytym szacunkiem, będzie bardziej poszkodowana od „chirurżki”, której warunki pracy są niegodziwe, mimo że wprowadzono do słownika żeńską nazwę jej zawodu? Oficjalne wprowadzanie feminatywów do języka należy zatem zacząć od jednoczesnego wprowadzenia do systemu prawnego zmian sprawiających, że formy te mogłyby w pełni oddawać równe wobec praw mężczyzn prawa kobiet.
Każdy język w sposób naturalny zmienia się i rozwija. Zazwyczaj mają na to wpływ zmiany społeczne zachodzące wśród jego użytkowników. Sztuczna i nagła zmiana ogólnie przyjętych i stosowanych od wielu lat form nie jest dobrym pomysłem. Może spowodować „zamieszanie” nie tylko w języku, ale też w obyczajowości. Wiąże się bowiem z koniecznością ustanowienia i wdrożenia szeregu zasad dotyczących tworzenia form żeńskich od męskich. W przeciwnym razie dochodzić będzie do nieporozumień. Część feminatywów brzmi ponadto nienaturalnie, jest trudna w wymowie, a ich pisownia może przysparzać problemów. Podczas gdy politycy dyskutują nad wprowadzeniem feminatywów do oficjalnych nazw organów państwowych i samorządowych, część kobiet wciąż jest traktowana gorzej od swoich kolegów w pracy. Należy się zatem poważnie zastanowić nad tym, czy spór o „pilotkę”, „psychiatrkę” i „marynarkę” rzeczywiście jest najistotniejszym elementem walki o równouprawnienie kobiet w Polsce.
Hanna Wawrzyniak (kl. I, 16 lat, IV LO z Oddziałami Dwujęzycznymi im. S. Staszica w Sosnowcu)