Alicja po drugiej stronie… szyby na SOR

Tekst nagrodzony w konkursie dziennikarskim Potęga Prasy 2021.

Życie jest trudne. Może nie tyle trudne, co zaskakujące, ciągle coś się w nim zmienia. A najlepsze, że kiedy jest się dzieckiem, nie zauważa się tego aż tak. Niestety w pewnej chwili naszego życia, kiedy osiągamy już ten magiczny wiek – 18 LAT – świat zaczyna się walić. Kawałek po kawałeczku odkrywamy, że nie do końca wygląda tak cukierkowo, jak nam się zdawało. Wtedy czujemy się, jakby ktoś nas wrzucił na głębinę oceanu, prosto z kałuży. Ja wyraźnie to odczułam. Piszę ten tekst z jedną ręką upchniętą w szynę, jest ciężko, ale nie narzekam, mogło być gorzej. Jedno niewinne wyjście na świeże powietrze i człowiek kończy w szpitalu, w którym spędza 4 godziny, czekając na wynik prześwietlenia. Nie powiem, zabawa była przednia. Mam ten zaszczyt bycia pełnoletnią, a co za tym idzie, pierwszy raz w moim osiemnastoletnim życiu musiałam załatwić sprawę SAMA. Poważną sprawę. Być może wiele osób uzna moje zachowanie za dziecinne, uskarżanie się na zwykłe problemy, które dotykają setek tysięcy ludzi codziennie. Tylko że naprawdę trudno od razu przenieść się z oddziału dziecięcego, wymalowanego Kubusiem Puchatkiem na ścianach do szpitala dla dorosłych. Czułam się jak Alicja z Krainy Czarów, jakbym przeniosła się do mrocznego lasu i nie wiedziała, co mam z tym zrobić. I co muszę przyznać z największym smutkiem, nikt nas tego nie nauczy. Nie nauczy nas w szkole i nie przygotuje psychicznie na taką sytuację. Tutaj trzeba stanąć do walki samemu, jak żołnierz, który w chwili walki może liczyć tylko na siebie.

Tak myślałam do wczoraj.

Faktycznie trochę tak się czułam. Ze złamaną ręką, na korytarzu nieznanego, ciemnego szpitala. Tylko że kiedy ja robiłam za biedną Alicję, ktoś złapał mnie za rękę i wyrwał z zaczarowanego lasu. To była moja mama. Szpital nabrał światła. Za drugą rękę trzymała mnie moja przyjaciółka. Słońce coraz bardziej przebijało się przez szybę. Kiedy my stałyśmy, śmiejąc się i rozmawiając, pani z recepcji poprosiła mnie o podejście.

Najlepsze dopiero przed nami.

Po wypisaniu jakiś druczków (szczerze nie mam pojęcia, co tam było napisane, na szczęście i nieszczęście złamałam rękę prawą, więc papierami zajęła się moja mama, mnie w udziale przypadło tylko złożenie podpisu). Niestety musiałam pożegnać się z mamą i przyjaciółką. Zostałam poprowadzona do gabinetu na wstępne badanie ciśnienia i saturacji. W tamtym momencie moja mroczna wizja szpitala powoli zaczęła się rozjaśniać. Pani pielęgniarka była przemiła, rozmawiała ze mną, żartowała, kompletnie nie przypominała stereotypowej polskiej pracownicy służby zdrowia. Powiedziała: „ Aa, 18 lat? E, to dla mnie ty dzieciątko jesteś. Mam dzieci starsze od ciebie, o łoooo… dużo”. Następnie musiałam udać się na RTG.

Po 2,5 h czekania na wynik zaczęła się wycieczka mojego życia. Możecie sobie wyobrazić 18-latkę pierwszy raz samą w nowym szpitalu, z prawdopodobnie złamaną ręką, podczas pandemii Covida, kiedy nagle okazuje się, że na izbie przyjęć znalazł się człowiek, z aktywnym wirusem? Lepiej być już nie mogło. Pracownicy chcieli bardzo szybko wypisać wszystkich pacjentów. Wtedy zaczął się najfajniejszy etap tej marcowej przygody. Wycieczka nocna po tajnych korytarzach szpitala z Panem Doktorem, którego komputer na izbie przyjęć odmówił posłuszeństwa. Po kilku pokonanych zakrętach, windzie, rozległym wewnętrznym korytarzu, który swoją drogą robi wrażenie, czułam się jak w odcinku Housa. Znalazłam się we wspólnym pokoju lekarzy. Z Panem Doktorem oglądaliśmy zdjęcie mojego nadgarstka na prywatnym komputerze, a w tle leciał akurat mecz Polska – Anglia. Cały pokój wypełniał zapach kawy. Ekspres, z którego korzystają lekarze, znajdował się w centralnym punkcie aneksu kuchennego. Przypuszczam, że często muszą spożywać ten uskrzydlający nektar bogów. Potem tylko założenie szyny i gotowe, mogę ruszać w drogę powrotną. Tylko po co ja właściwie opowiedziałam całą tę historię? No właśnie. „Nie taki diabeł straszny, jak go malują”. Brzmi znajomo?

Po pierwsze jestem wdzięczna, że właśnie tak zapamiętam pierwszą wizytę w „dorosłym szpitalu”, pełną uśmiechniętych ludzi, pomimo że byłam sama na izbie przyjęć, za szybą czekali ludzie, którym na mnie zależało. Moja przyjaciółka cały czas była ze mną w kontakcie, dzwoniła do mnie i pytała: Jak tam? Po drugie i może ważniejsze. Całe życie myślałam, że po osiemnastce „życie się kończy”, że to jakaś magiczna granica. Kiedy ją przekroczysz, świat się zmienia. To prawda, ale tylko w małym stopniu. Prawdą jest, że świat się zmienia, robi to od wielu miliardów lat, nie tylko kiedy osiągniemy określony wiek. Nic gwałtownie nie ulega zmianie w dniu naszych 16., 18., 20. czy 30. Urodzin. To wszystko. Te zmiany zachodzą na bieżąco, z sekundy na sekundę, z godziny na godzinę, z dnia na dzień. Mitem jest to, że kiedy skończymy 18 lat, stajemy się nagle, za sprawą magicznej różki, dorośli. Bo tak nie jest i nie będzie. Nigdy. To tak nie wygląda, chociaż wiem, że wiele osób tak sobie to wyobraża. Nic się nie zmienia, absolutnie nic, no może z wyjątkiem tego, że dostajemy parę przywilejów. Mogę iść na wybory albo kupić kupon na loterię lotto.

Piszę o tym dlatego, że jest wiele młodych osób, które tylko czekają aż skończą osiemnastkę i „wyfruną z gniazda”. I świetnie. Życzę im wszystkiego dobrego, ale jest też masa osób, które się tego obawiają. Do tego grona zaliczałam się ja. Boją się, ponieważ społeczeństwo narzuca nam, młodym, szybkie tempo dojrzewania. Boją się, że sobie nie poradzą, że nie sprostają wymogom, oczekiwaniom. Jednak świat nie jest taki straszny, na jaki może czasami wyglądać. Jeżeli nie będziemy umieli wypełnić dokumentów w urzędzie, ktoś nam pomoże, nie będziemy umieli założyć konta w banku, ktoś pomoże, nie będziemy umieli wypełnić PIT-u, również na kogoś będziemy mogli liczyć. W to wierzę. W to warto wierzyć. W ludzką pomoc i zwyczajną życzliwość. To nie jest tak, że każdy problem będzie musiał za nas rozwiązywać ktoś inny, z czasem nauczymy się wielu rzeczy, tak jak nauczyli się tego nasi rodzice, a wcześniej dziadkowie. Wszystko przychodzi w swoim czasie. „Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć – powiedział Hagrid” w jednej z powieści J.K. Rowling o Harrym Potterze.

Zuzanna Czermak-Wącławska