Rewal w 2100r – czyli jak może być

Zapraszamy was do zapoznania się z opowiadaniem fantastycznym, opisującym możliwą przyszłość po niechybnej katastrofie klimatycznej.

Sam nie wiem, jak to się stało. Niby widzieliśmy, do czego to wszystko zmierza, ale nic z tym nie zrobiliśmy. Wiedzieliśmy, że nasz los jest nieunikniony. Jest rok 2100, to już 50 lat po katastrofie klimatycznej, która wywróciła cały nasz świat do góry nogami, a w szczególności moje miasto. Opustoszałe szkielety budynków majaczą w oddali, nikłe światła dają nadzieję na chociaż odrobinę powoli odradzającej się cywilizacji. Naokoło widzę tylko uschnięte pnie martwych drzew i popiół unoszący się w powietrzu, wypełniający płuca, serce i duszę. Tym popiołem byli kiedyś ludzie, rośliny i zwierzęta, ale to było tak dawno temu… Na niebie nieustająca zorza polarna rozświetla niebo, ogromne i czerwone słońce przygrzewa, w i tak już spaloną ziemię.

Normalnie nie zatrzymywałbym się w mieście, ale moja manierka jest już prawie pusta. Idę równo miarowo, po czymś, co kiedyś było asfaltową drogą, a teraz jest lekkim zarysem dawnej świetności. Dochodzę do bramy. Całe miasto otoczone ostrokołem, zawsze mnie to śmieszyło. Przed czym oni się bronią, jak wszystko, co tu kiedyś żyło, zdechło albo uciekło? Cieć już mnie dobrze zna i bez słów przekraczam bramę z napisem „ Lawer”. Kiedyś to miasto nazywało się inaczej, Rewal bodajże. Ale po katastrofie ludziom się coś poprzestawiało w głowach i niektórzy zaczęli wszystko pisać od tyłu, inni w odbiciu lustrzanym, a jeszcze inni w ogóle pisać przestali. Doskonale wiem, gdzie mam iść, nogi same mnie niosą, a ja obojętnie patrzę na niegdysiejszy okaz świetności nadmorskiej cywilizacji. Próchniejące ostatki betonowych ścian tworzą mroczny i zacieniony korytarz, który prowadzi prosto na plac egzekucji, kiedyś Plac Wieloryba. Jednak część drewnianych instalacji spłonęła, a to co zostało służyło do wieszania ludzi. Wydaje mi się to głupie, tak mało nas zostało. Po 2050 roku dzieci przestały się rodzić. Żadna kobieta nie była w ciąży, sierocińce opustoszały. Wszelkie medyczne metody zawodziły raz po raz, to wyglądało tak, jakby ktoś chciał się pozbyć naszego gatunku. Eh, znowu odpływam. Pod drewnianym prototypem szubienicy leżeli ludzie, owinięci w płaszcze i skuleni między drewnianymi belkami. „Suchotnicy”, szepnął mi przechodzień na ucho i zniknął za rogiem. A… no tak. Po tym, jak słońce rozgrzewało ziemię do 50 stopni, ludzie zaczęli chorować. To wyglądało, jakby wdychali czysty ogień. Poparzone, zakurzone i zapadnięte gąbki to wszystko, co u niektórych zostało z płuc. Taka śmierć jest jedną z najgorszych, jakie można sobie wyobrazić. Z dnia na dzień walka o oddech staje się coraz trudniejsza, aż w końcu zapadasz się w siebie i koniec. Umierasz.

Mijam obojętnie drewnianą konstrukcję i przechodzę na aleję widokową, z której kiedyś było widać morze. To znaczy, teraz też widać. Ale coś się z nim stało, jest – jakby to powiedzieć – trujące. Hektolitry radioaktywnych odpadów wylewanych do mórz w końcu dało o sobie znać. Bałtyk. Albo jak teraz nazywają go miejscowi „Kytłab” wygląda normalnie, jednak nawet zejście na plażę to pewna śmierć. W Rewalu to miejsce jest traktowane jako furtka awaryjna, to znaczy „eutanazja na życzenie”. Patrze przez chwilę tępo w fale unoszące się i opadające

w rytm uderzeń błękitnego radioaktywnego serca. „Kiedyś tam skończę” pomyślałem sobie „Kiedyś wejdę do tej wody i umrę tak jak wszyscy. W końcu każdy trafia w to miejsce, za rok, za sto lat. Ale prędzej czy później wszyscy skończymy w objęciach radioaktywnych głębin”. Pragnienie wyrywa mnie z zamyślenia, wiem po co tu jestem i co muszę zrobić. Kieruję swoje kroki na Aleję róż. Pamiętam ją w czasach swojej świetności, zawsze taka sama, piękna, kwiatowa z pomnikami nadającymi jej niepowtarzalnego charakteru. Teraz kwiaty spłonęły, a na ich miejscu zrobił się post

apokaliptyczny jarmark. Pseudohandlarze z całego Pomorza podróżują w to miejsce, aby sprzedać swoje pseudotowary. Wszystko to szmelc do naciągania naiwnych idiotów. „Panie kierowniku, a może zegarek słoneczny na rękę” „Szefie, a może życzyłby pan sobie krem przeciwsłoneczny z łoju bawoła” „Przyjacielu, może pańska partnerka reflektuje ten piękny wisior z kręgów myszoskoczka”. Zabawne jak niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają. Docieram do celu mojej podróży. O ile mnie pamięć nie myli, tutaj kiedyś był ośrodek wypoczynkowy „Chrobry”,”Mieszko”, Coś w tym rodzaju. Tam jest ostatni czynny wodopój po tej stronie Polski.

Mam wstęp bez kolejki, chociaż taki pożytek z tego pustego życia. Oczywiście po drodze zatrzymuje mnie kierownik tego całego cyrku. „Jak tam łowy, mój drogi przyjacielu?” Nienawidziłem go jak psa, ale musiałem się z nim liczyć, dzięki niemu w ogóle żyję. On to wiedział i wiedział, że ja wiem. „ Łowy owocne jak zwykle. Jednak jest ich coraz mniej i coraz trudniej je znaleźć. W związku z tym, moja stawka rośnie”, kierownik ze skwaszoną miną pokiwał głową i zaprowadził mnie na tył „pijalni wód witalnych”, jak on to nazywa. „Wiesz, że niedługo przyjdzie twój czas?” zapytał. „Tak, wiem. Wiem to od momentu moich narodzin, pamiętam o tym w każdej sekundzie mojego cholernego życia, więc przestań za każdym razem mi o tym przypominać!” Wykrzyknąłem, nie mogąc już wytrzymać. „I właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać”. Szlag, wiedziałem, że tak będzie, ten diabeł chce zawrzeć ze mną układ. „Nie chce z tobą rozmawiać, daj mi tylko mój przydział i pójdę z powrotem, żebym nie musiał, już twojej parszywej gęby więcej oglądać, Lucek”. „Chciałem ci tylko powiedzieć, że jest sposób, aby trochę odsunąć w czasie termin twojego niechybnego zgonu”. O nie, o nie. Tego się obawiałem najbardziej, układu z tym czortem. Nie dam się wrobić w te jego gierki, jestem już tak potwornie zmęczony tym wszystkim, apokalipsą, Luckiem, byciem hunterem, tak strasznie chciałbym odpocząć. „Nie zrobię z tobą żadnego układu, dawaj przydział” wycedziłem przez zęby.

Mimo swojej upierdliwości Lucek wiedział, kiedy odpuścić. Oddał mi mój przydział, a ja wróciłem na deptak z widokiem na morze. Wiedziałem, że wygrał. Zawsze wygrywał. Odkąd słońce spaliło tę ziemię kończył tak każdy. Albo do niego dołączysz, albo umierasz. Krótka piłka. Strasznie mi szkoda Rewala, to było piękne miasto, które nigdy nie poddało się pogoni za technologią i postępem, było realne, prawdziwe, zdrowe. Teraz to tylko Jarmark i siedziba Lucka. Powoli dopijam wodę i kieruję się w stronę zejścia na plażę, wiedząc, co muszę zrobić i mając odwagę, aby to zrobić.

Potraktujcie to proszę jako swojego rodzaju list pożegnalny, list samobójcy, który nie ma wyboru. Chociaż pewnie nikogo na tym pustym świecie nie obchodzi ani moja historia, ani ja. Może tam będę mógł zaznać spokoju.

Kinga Borgosz